Runmageddon Lesko – Brama Bieszczad
To już chyba ostatni mój bieg w tym sezonie.
Sezon jaki był każdy wie. Odwoływanie, przedkładania, ograniczenia. Prawdę mówiąc do ostatniej chwili nie widziałem czy uda się wystartować w Bieszczadach i zdobyć Weterana Runmageddonu. Brakowało mi już tylko pokonania formuły Hardcore do kompletu i odebrania statuetki.
Pogoda na parę dni przed startem była w kratkę i raczej spodziewałem się opadów i chłodniejszej temperatury ale aura bardzo pozytywnie zaskoczyła i nawet momentami podczas przedzierania się górskimi odcinkami zza chmur wyglądało słońce. Właśnie, górami bo tym razem był to górski półmaraton czyli 21 km w terenie plus 70 przeszkód na trasie. Start z belami drewna, potem przeprawa przez San i góry, góry, góry. Czasem tylko podbieg, czasem z oponą. Spacerek z 30 kilogramowym betonowym pieskiem albo z zardzewiałym łańcuchem. Opony w każdym wydaniu – do wiszenia, do wspinaczki, do przeciskania albo od traktora do przerzucania tam i z powrotem. Ścianki, zasieki, liny, doły, błoto i co tylko udało się organizatorom wtachać na trasę. Mimo panującej pandemii impreza była naprawdę dobrze zorganizowana.
Jedynie szkoda, że zdjęć z trasy tak mało i nie można pochwalić się swoimi zmaganiami z przeszkodami.