Spadochroniarstwo
Człowiek od zawsze pragnął wydrzeć ptakom tajemnice latania. Aktualnie kiedy samoloty nie są już niczym nadzwyczajnym, a coraz więcej ludzi używa ich do pracy, podróży i przyjemności wydaje nam się, że oto człowiek stał się równy, a nawet przerósł ptaki w sztuce lotniczej. Nic bardziej mylnego, ptaki dalej mają nad nami przewagę w doświadczeniu, ciszy i spokoju w jakim potrafią latać i odczuciom jakie towarzyszą swobodnemu lotowi bez udziału urządzeń silnikowych.
Jedynie dwa sporty: paralotniarstwo i spadochroniarstwo są w stanie dać nam prawdziwą namiastkę tego co ptaki mają na co dzień.
Spadochroniarstwo, bo o nim chciałem dzisiaj napisać nie polega na lataniu ale na spadaniu. Dzięki nowoczesnym konstrukcjom spadochronów typu „latające skrzydło” mamy duże możliwości sterowania, a nawet – przy sprzyjających warunkach wznoszenia co daje nam możliwość przedłużenia przyjemności z podniebnej podróży. Jeśli już decydujemy się na skok musimy sobie odpowiedzieć na bardzo ważne pytania: Czy ma być to jednorazowe szaleństwo czy wstęp do dłuższej przygody oraz ile możemy na to przeznaczyć czasu i funduszy? Jeśli chcemy skoczyć raz i wiemy, że na dłuższą metę nie chcemy mieć ze spadochroniarstwem nic wspólnego oraz nie chcemy przechodzić kursów, badań itd to najlepszym wyborem jest skok w tandemie. Na czym to polega? Wybieramy dla nas dogodny czas i miejsce, a o całe zaplecze dba organizator. W zależności od wykupionej opcji lecimy na odpowiednią wysokość np 4000 metrów, gdzie wyskakujemy przypięci do instruktora który jest odpowiedzialny za przebieg naszego skoku. Na początku spadamy swobodnie podziwiając widoki i odczuwając siłę przyciągania ziemskiego na własnej skórze. Później w odpowiednim momencie instruktor otwiera spadochron i zaczyna się druga część naszej podróży gdzie mamy okazję już z większym spokojem delektować się przestrzenią. Potem już tylko lądowanie i cali i zdrowi możemy opowiadać znajomym jak to przeżyliśmy po wyskoczeniu z samolotu. Dodatkowo istnieje opcja nagrania całego naszego skoku kamerą na pamiątkę aby pokazywać np wnukom jakiego klawego mieli dziadka. Ostatnią sprawą jest cena. Ta waha się od około 500 zł w górę w zależności od wysokości i dodatkowych opcji.
Dla tych jednak którzy chcą być sami w powietrzu, poczuć prawdziwą adrenalinę towarzyszącą samotnemu lotowi polecam zrobienie kursu spadochronowego. Ja osobiście robiłem kurs w Aeroklubie Kieleckich który oczywiście polecam i na przykładzie tego kursu opowiem moją drogę do pierwszego skoku. Najpierw należy wybrać szkołę i termin który nam odpowiada, zajęcia zwykle trwają parę dni np od środy do piątku, a w weekend skoki, należy więc wcześniej zaplanować sobie sporo wolnego czasu plus jakiś dojazd na miejsce szkolenia, w moim wypadku lotnisko w Masłowie. Dzwonimy umawiamy się na termin i oczekując na kurs przystępujemy do załatwiania „papierkowej roboty”. Jeśli jesteśmy pełnoletni musimy pamiętać o zabraniu ze sobą na kurs dowodu osobistego, w przypadku wieku poniżej 18 lat (ale powyżej 16) musimy mieć pozwolenie od rodziców lub opiekunów. Dodatkowo potrzebujemy „indywidualnej polisy OC osoby eksploatującej statek powietrzny na kwotę 50 000 PLN”. Brzmi ciekawie ale sprowadza się do wędrówki do któregoś z ubezpieczycieli i stwierdzenia, że robimy kurs spadochronowy i wyrecytowania powyższej formułki czego potrzebujemy, problemów być nie powinno, a za tą przyjemność powinniśmy zapłacić koło 100zł. Oprócz polisy potrzebujemy jeszcze orzeczenia lekarskiego które pozwoli nam uprawiać spadochroniarstwo. Aby uzyskać takie orzeczenie trzeba zrobić trochę badań i spotkać się z orzecznikiem który wyda nam taki papierek. Jak to wygląda w praktyce? Ja znalazłem w internecie kto i gdzie takie orzeczenia w mojej okolicy wydaje i po prostu zadzwoniłem. W Krakowie robi to Centrum Medyczne LIM gdzie wystarczy zadzwonić i powiedzieć, że chce się zrobić badania spadochronowe i potrzebujemy orzeczenia. Panie powiedzą nam kiedy jest najbliższy termin w którym możemy dostać się do lekarza orzecznika (może to być np raz w miesiącu) i pomogą tak rozłożyć w czasie wszystkie potrzebne badania aby wedle naszej potrzeby skrócić ilość dni potrzebnych na badania lub aby nie kolidowało nam to z innymi zajęciami/pracą. Na wszystko zostaniemy imiennie zapisani więc nie musimy martwić się o kolejki. Cena tej przyjemności to około 200 zł. Jakie badania nas czekają?
- morfologia, OB, cholesterol, trójglicerydy, glukoza
- mocz
- badanie okulistyczne
- badanie laryngologiczne
- rtg kręgosłupa odcinka lędźwiowo-krzyżowego, oraz rtg klatki piersiowej
Więc razem z dowodem osobistym, ubezpieczeniem oraz badaniami wędrujemy na kurs. No i oczywiście z opłatą za kurs. Tutaj ceny są różne jednak na okolice 700 zł należy się szykować co zamyka nam wszystkie wydatki w 1000 zł.
A więc rozpoczynamy kurs. Czekają nas 3 dni intensywnej nauki po około 4 godziny dziennie i więcej jeśli mamy jakieś pytania i jesteśmy zainteresowani czymś dodatkowym po wykładzie. Część teoretyczna obejmuje bardzo wiele zagadnień takich jak:
- higiena lotnicza czyli czynniki działające na organizm skoczka i ich skutki,
- podstawy meteorologii – czyli wiatry, chmury i ich wpływ na skoczka
- prawo i przepisy lotnicze – czyli czym jesteśmy ograniczeni, a co możemy
- budowa i eksploatacja spadochronu – czyli dokładna wiedza o tym czym będziemy latać
- postępowanie w sytuacjach awaryjnych – czyli co nas może spotkać w powietrzu i jak należy reagować
- jak prawidłowo wyskoczyć z samolotu – teoria i praktyka zarówno w terenie jak i w prawdziwym samolocie z którego będziemy skakać
- jak zachowuje się skoczek w powietrzu – prędkość lotu, wysokość, manewry, jak trafić w lotnisko, jakie znaki dla skoczka znajdują się na ziemi itd
- składanie spadochronów do skoku – ale nie ma się co martwić do pierwszych skoków nie składa się samemu
- ćwiczenia praktyczne na przyrządach – skocznie, trapez
- nauka prawidłowego lądowania, gaszenia i zwijania spadochronu
- i wiele innych
Na szczęście dostajemy podczas kursu materiały i można dodatkowo studiować te wszystkie zagadnienia w domu, a szczególnie reagowanie na sytuacje awaryjne.
Po opanowaniu materiału czeka nas test teoretyczny sprawdzający naszą wiedzę oraz praktyczny gdzie musimy wykonać i opowiedzieć cały proces od wyskoczenia z samolotu do dotknięcia nogami ziemi oraz prawidłowo rozpoznać przedstawioną na zdjęciu sytuację awaryjną i zareagować adekwatnie do problemu. Po pozytywnym zaliczeniu obu części jesteśmy gotowi aby wykonać nasz pierwszy skok. Ale to dopiero dnia następnego.
Sobota, ciepły poranek, powiedziałbym nawet gorący. Przyjeżdżam wcześnie rano aby jeszcze co nieco poćwiczyć wyskakiwanie z samolotu i podyskutować z innymi skoczkami na różne spadochronowe tematy. W międzyczasie na lotnisku trwają przygotowania do skoków. Oczywiście pomagamy i przy okazji uczymy się kolejnych ciekawych rzeczy zajmując czymś umysł aby nie myślał o czekającym go skoku z 1200 metrów. Tak jak powiedział nasz instruktor na pierwszych zajęciach: skoczkowie spadochronowi to nie są w pełni normalne osoby – kto normalny wyskakuje z w pełni sprawnego samolotu? … Coś w tym jest. W międzyczasie zostajemy wezwani do przygotowania się do skoku. Zakładamy spadochrony, wysokościomierze i kaski. Ostatnie rozmowy, porady i informację o warunkach od instruktora i … na nas czas.
Wsiadamy do „Antka” z innymi skoczkami i siadamy na hmm powiedzmy siedzeniach. Ryk silnika zagłusza wszelkie rozmowy, samolot kołuje na pas startowy aby po chwili gwałtownie przyspieszyć. Wszystko się trzęsie jakby się miało zaraz rozpaść, trzymamy się czego się da i siebie nawzajem, czemu się to tak trzęsie? No tak, startujemy z pasa trawiastego. Po chwili samolot odrywa się od ziemi i zaczynamy powolne wspinanie się w górę. Przez małe okrągłe okienka widać zmniejszające się lotnisko i zbliżające się obłoki. Koło drzwi wisi wysokościomierz. Wiem, że jak wskazówka osiągnie 1000 metrów skończy się ten błogi lot. Obok wysokościomierza przypięte są dwie flagi i siekiera, a raczej toporek. Na kursie dowiedziałem się po co tam są i nie chciałbym aby zaszła potrzeba ich użycia. Co poniektórzy patrząc na toporek bledną na chwile na wspomnienie tej lekcji. Jeden ze starszych skoczków kontroluje jeszcze raz nasz sprzęt i przypina nas do liny desantowej. Po chwili drzwi samolotu się otwierają, a ja widzę jak daleka droga do ziemi. Najpierw przez drzwi wylatuje sonda, dzięki niej wiadomo jakie panują warunki i gdzie piloci muszą nas „wysadzić” aby najprościej trafić w lotnisko. Skoczek wyrzucający sonde daje znaki pilotowi i ten robi jeszcze jedno koło nad lotniskiem. Dostajemy znak, że to już. Wstajemy i kierujemy się ku wyjściu. Podchodzi pierwsza osoba, pozycja do skoku, komenda i po chwili znika za drzwiami. Następna osoba, i kolejne. Teraz moja kolej. Podchodzę do drzwi ustawiam się jak na ćwiczeniach, słyszę komendę skoczka wyrzucającego i automatycznie jakby to był kolejny skok na ziemi rzucam się za drzwi. Powietrze momentalnie zamyka mi oczy i pozbawia oddechu. Na ziemi ćwiczyliśmy z włączonym silnikiem i wiedzieliśmy, że samolot leci z prędkością około 130 na godzinę i taki pęd powietrza nas uderzy przy wyskoku. Jednak odruchy bezwarunkowe są silniejsze i zamykam oczy. Liczę, a raczej myślę, że liczę i zanim doliczam do 3 słyszę szum otwierającego się spadochronu nad głową. Automatycznie patrzę w górę, spadochron otwiera się idealnie. Pierwsze uczucie to: to było genialne i nie da się tego z niczym porównać ! Wyskoczyłem ! Rozglądam się na boki gdzie są inni skoczkowie, sporo podemną, jestem lekki więc mam nad nimi sporą przewagę wysokości, patrze gdzie jest lotnisko – niedaleko. Teraz czas na manewry, odhamowuje spadochron, robię lekkie skręty, potem ostre, próbuje przeciągnięcia ale nawet przy maksymalnym ściągnięciu linek nic się nie dzieje tylko się zatrzymuje w powietrzu i widzę delikatne fałdowania na czaszy. Patrzę na wysokościomierz, prawie 1000 metrów, mam mnóstwo czasu, w dole widzę pierwszych skoczków podchodzących już do lądowania. Zaczynam zwiedzać okolicę i podziwiać widoki rzucając co jakiś czas okiem co się dzieje na lotnisku i czy nie ma oznak zmiany kierunku wiatru. Widok są piękne i wprost zapierają dech w piersiach. Zaczynam testować skręty, robię małą śrubę i nawet się nie obejrzę, a na wysokościomierzu już strzałka zbliża się do wysokości przy której powinienem przymierzać się do lądowania. Rozpoczynam więc powoli rundę lewą do wcześniej upatrzonego miejsca lądowania (omijając wysokie trawy gdzie mogą czaić się żmije i wszelkie betonowe konstrukcje). Ostatecznie ląduję jakieś 50 metrów od piguły przeznaczonej do lądowania dla skoczków ćwiczących celność, całkiem nieźle jak na pierwszy raz. Zwijam spadochron i z uśmiechem wędruje do punktu składania spadochronów. Samo lądowanie było jak skok z dywanu na podłogę.
Nasza cała grupa wykonała swój pierwszy skok więc udaliśmy się do pokoju szkoleń aby obejrzeć nasze wspaniałe skoki uwiecznione na filmie, pośmiać się z siebie i posłuchać komentarzy instruktora. Po odpoczynku i pogaduchach okazało się, że pojawiła się okazja do oddania jeszcze jednego skoku. Oczywiście zgłaszam się na ochotnika i wędruje po sprzęt. Cała procedura zaczyna się od nowa i po chwili już jestem w samolocie wspinającym się mozolnie w górę. Na wyznaczonej wysokości drzwi się otwierają i pada komenda przygotowania się do skoku. Mówi się, że drugi skok jest najtrudniejszy bo już wiemy co nas czeka i nie ma już tej ciekawości co za pierwszym razem. W moim przypadku ciekawości już nie było ale dalej była chęć latania. Skacze pierwsza osoba, druga, trzecia osoba się waha, pada druga komenda, trzecia, widać, że chyba jednak skoczek się rozmyślił. Już odchodzi od drzwi ale daje się namówić, pada jeszcze jedna komenda i … wyskoczył, przez drzwi widzę, że czasza jego spadochronu otworzyła się idealnie. Moja kolej. Komenda i skok. Tym razem nie zamykam oczu ale nie najlepiej wyszedłem z progu (co zobaczyłem później na filmie) i po otwarciu spadochronu skręcają mi się linki. Chwilę walczę z rozplątaniem i już mogę cieszyć się widokami. Tym razem szybko wykonuje wszystkie manewry i więcej czasu poświęcam kontemplacji widoczków. Cisza, absolutna cisza, tylko szum wiatru i trzepot spadochronu. To co przyjemne szybko mija więc powoli szykuje się do lądowania. Tym razem przymierzam się na pigułę, robię rundę lewą ale zawisam sporo nad piguła w ogóle nie opadając. Decyduje się na kolejną rundę, trochę za późno robię ostatni zakręt i ostatecznie kończę jakieś 5 metrów przed zaplanowanym miejscem lądowania. Też pięknie, w końcu to dopiero drugi skok.
Dwa skoki jak na pierwszy dzień to niezły wynik więc czekam na resztę grupy i kończymy. Drugiego dnia lało więc przeleżeliśmy na lotnisku wspominając poprzedni dzień i racząc się kiełbaskami z grilla 🙂
Cała galeria znajduje się tutaj.
5 komentarzy
TomCie90
No stary ja jak tylko znajdę chwilę czasu to też zrobię kurs 🙂 A to że trzeba być „świrem” żeby skoczyć to prawda, ale w pozytywnym znaczeniu 🙂
Świętokrzyski Włóczykij
Rób, rób, to poskaczemy 🙂
tomek
Ładnie to opisałeś. Hmm, ja bym wolał jednak wylądować w samolocie 🙂
Jakub Milczarek
Pewnie wiesz ale i tak Ci napiszę – jesteś naszym bohaterem…
Co do opisu, to chciałbym tylko zauważyć, że Twoje swobodne spadanie nie było zależne od Twojej masy – jak napisałeś, a jedynie od stawianego oporu! Odkrył to już Galileusz w XVI wieku…
Świętokrzyski Włóczykij
Swobodne spadanie oczywiście zależy od oporu i skoczek po pewnym czasie osiąga stałą prędkość opadania jednak po otwarciu spadochronu prędkość opadania jest zależna od masy skoczka.